Mój szef- Melissa Darwood (ZE SPOJLERAMI)


Ostatnio coraz częściej mam czas na książki, których nie dostaję od wydawnictw. Pomaga też pakiet Legmi, dzięki któremu mogę korzystać z audiobooków. "Mój szef" nie zwrócił mojej uwagi swoją premierą, ale zrobiła to autorka swoimi wypowiedziami w kierunku blogerów. Postanowiłam z czystej ciekawości zajrzeć do tej książki i ją szczerze ocenić. Wypadło tragicznie, więc chyba jednak mogłam uwierzyć na słowo w opinie, które krążyły po necie. Ale przynajmniej teraz mam swoją. Ciekawi co tu się w ogóle odprawia i skąd moje negatywne zdanie?

Czytacie dalej na własną odpowiedzialność, gdyż w dużej mierze streszczam pewne detale z książki.

Zacznijmy w ogóle od początku, że główna bohaterka jest tak sprzeczna, jak tylko można to sobie wyobrazić. Już od pierwszych momentów czytamy o tym, jaki ma typ faceta, i z pewnością... nie jest to jej szef. Chwilę później już upomina siebie samą za to, że na przerwie myśli o szefie. Kuriozalna sytuacja powtarza się co kilka rozdziałów, a hitem jest ich pierwsze zbliżenie i dalsze rozważania bohaterki w tym temacie. Oczywiście on nie podobał jej się NIGDY, ale wszyscy wiemy, że było inaczej. Psychologia tej bohaterki ma takie luki, że gdy bohater przyznaje się, iż buja się w niej pół roku, to ona stwierdza, że poszłaby z nim na randkę już pierwszego dnia. 

Skoro już jesteśmy na pracy, to w tej kwestii ręce i cycki opadają. Maria zgłasza się do naprawdę dużej korporacji i przechodzi przez pięciostopniowy etap rekrutacji. Jest naprawdę szczerze ZDZIWIONA, że nie ma rozmowny z bezpośrednim szefem. Jej stanowisko to specjalista do spraw finansów, ale oczywiście dostaje biurko zaraz przy jego biurku i staje się niemalże jego osobistą asystentką. No i maile... dorosła kobieta rzuca fochem na fakt, że jej szef nie toleruje EMOTIKONEK w korespondencji pracowniczej. Tak naprawdę dziewczyna dostaje porządną, dobrze płatną pracę, a chce wziąć już zaraz dzień wolny ze zmęczenia, a w pierwszym tygodniu pracy dziwi się, że nie może OT TAK, w trakcie pracy wyskoczyć po używany fotel. Niby poważna kobieta, a jednak w głowie siano. Po odmowie na wyjście, nazywa szefa kutafonem i stwierdza, że nie ma on "za krzty uczuć". No cóż, zaskoczę Was... mnie też nikt w pracy też nigdzie nie puszcza na wolne ;)

Maria ma świetną głowę. Duże obliczenia robi w pamięci, ale chyba nieco zapomina o powadze  pracy, w której się znalazła. Zestawienie rocznych zarobków pewnej firmy, podaje szefowi z pamięci i przyznaje się, że policzyła to... zjeżdżając do niego windą. No, naprawdę... pozazdrościć umiejętności, ale gdzie podziały się tabele i profesjonalizm? Ponadto dziewczyna ma naprawdę wysokie mniemanie o sobie i jest niezwykle denerwującą postacią. Jej wewnętrzne monologi to wierna kopia wewnętrznej bogini z "Greya". Jeśli na tym by się skończyło, to może i nie byłoby tragedii, ale niestety tak nie jest. Maria popisuje się swoją inteligencją na lewo i prawo, często w sposób nietaktowny i nieprofesjonalny. Już po kilku dniach związku z Karolem (który pracuje w tej samej firmie) stwierdza, że jest on tym mniej inteligentnym w ich relacji. Dodatkowo uważa siebie za poważną osobę, ale kiedy ma zostać wylana z pracy, to unika wręczenia Janowi wypowiedzenia osobiście, a pakując swoje rzeczy... kradnie karteczki i inne pierdoły. 

KAROL, to jest w ogóle wątek paradoksalny i niepotrzebny. Autorka potrzebowała czegoś, co rozproszy nam bohaterkę na jakiś czas i stwierdziła "a wkleimy jej faceta". Po kilku dniach dziewczyna potrzebuje pomocy ze sprowadzeniem pewnego fotela. Zapomina, że w ogóle ma chłopaka, co później powtarza się jeszcze kilka razy. Dalej mamy sytuację, kiedy dzwoni do niego i w tle słyszy jęki i śmiech kobiety. Facet ewidentnie kłamie na temat tego, że jest w pracy, ale nasza YNteligentna i BYSTRA bohaterka nic nie łapie. Później w ogóle ten pomysł na wątek zostaje przez autorkę całkiem porzucony i okazuje się, że to Maria rzuca "pipkę" za to, że bardziej lubi grać w Counter Strike...

Cała książka przesiąknięta jest zbyt dokładnymi opisami najprostszych czynności. Ultra dokładny i irytujący opis odpalania papierosa, czy to jak szef prowadzi auto. Dowiecie się, jak ogień zajmuje białą bibułkę oraz to, jakich biegów w danym momencie używa bohater. Dziewczyna wydaje się być niezwykle spostrzegawcza, co jest niezwykle głupie, kiedy podczas jazdy nie orientuje się, że podjechali pod jej dom. Takich wpadek jest o wiele, wiele więcej, więc szczegółowość książki jest chyba zależna od kaprysów autorki. 

Przekleństwa i wyzwiska są w tej książce na porządku każdej strony, ale niestety ich użycie pozostawia wiele do życzenia. Zacznę od tego, że większość przekleństw wstawiona jest niesamowicie sztucznie i ma na celu chyba "wydorośleć" nam bohaterów. Dodatkowo Maria wyzywa wszystkich jak leci, jeśli tylko sytuacja nie pasuje jej aktualnemu nastrojowi. Wyzwiska względem szefa to norma, ale obrywa się też innym, niewinnym ludziom. 

Melissa Darwood tworzy swoją bohaterkę na osobę poważną, ale pełną humoru. Wychodzi to oczywiście niesamowicie sztucznie, a uzupełnieniem całej tej parodii jest stosowanie anglo-języcznych wstawek. O ile cytowanie zagranicznych piosenek ma jakiś sens, o tyle wrzutki typu "run, Maria, run!" są mocnym przegięciem. Oczywiście te momenty nie zostają wyjaśnione przypisami, więc osoby nie umiejące języka angielskiego, nie będą nawet wiedziały o co chodzi (no troszkę, jakby... chamsko). No i autorka uwielbia słowotwórstwo, niesmaczne opisy oraz zdrobnienia, które brzmią jak język przedszkolaka. Dziewczyna miewa mindfuck, a on ma minę jak "exelowy #ARG!". Kolejnym przykładem może być opis seksu oralnego, przy którym Kuba ma brzydko pachnące narządy płciowe. Bohaterka nazywa jego penisa "wacusiem śmierdziusiem" i stwierdza, że jeszcze chwila, a "wacuś byłby ubrany w wymiotny kubraczek". Może kogoś to śmieszy, mnie zdecydowanie nie. 

Książka jest napisana tak jakby przez dwie osobowości... i nijak się ma to co charakterów bohaterów. Raz jesteśmy bombardowani toną detali, innym razem opisy są niezwykle spłycone. Ponadto stylistyka wypowiedzi postaci nie ma żadnych konsekwencji. "Tadeo" jest kreowany na typowego dresa, który rzuca "pustymi" tekstami, ale zaledwie trzy strony dalej wysławia się jak doświadczony poliglota. Rozmowa Marii z przyjaciółką na temat relacji z Janem zaczyna się jak typowa, przyjacielska pogadanka, a chwilę później czytamy sformułowania niczym skopiowaną Wikipedię. To samo jest z wypowiedzią końcową Jana, na temat jego uczuć i charakteru. Jest ona tak długa i sztuczna, że aż nie da się tego czytać. Znajdziecie tu również akcje rodem z filmów Tarrantino. Kiedy Maria wysiada z auta na parkingu przed szpitalem, wpada w poślizg. Pozy, jakie przyjmuje są godne podziwu, a smród zbliżającego się kontenera to pretekst do zapełnienia kolejnej strony w książce. Jak na "porządne" kino akcji, on ją łapie, ratuje, a na pytanie czy nic jej nie jest, ona odpowiada, że "wieje jej po cipce". Parę sekund później, on na oczach wszystkich jest podniecony i jest miłość (chociaż ona niby go nie lubi, jeszcze). Akcję przerywa rodzinna kłótnia, więc kiedy kilkanaście minut później bohaterka wsiada do jego auta na nagrzane fotele, a jej "jajniki i pęcherz wzdychają z ulgą". Brakuje tylko, żeby kierowca autobusu wstał i zaczął klaskać...

Nie podobało mi się podejście autorki do pewnych kwestii, z jakimi opisuje pracę Marii, postać Jana i rodziców bohaterki. Wszystko jest złem wcielonym i tylko ona jest tą rozważną, wartościową, zaradną. Jego mieszkanie opisane jest niczym zbędny luksus, wszystko jest tak przejaskrawione, że aż boli. Podgrzewanie podłogowe to wyższy luksus z komentarzem "kto bogatemu zabroni?", widać w tym olbrzymią dawkę jadu. Maria już na samym wejściu, zamiast pochwalić cokolwiek w wystroju, to strzela przepytankę na temat tego, ile metrów i pokoi ma ten apartament. Zaraz po ich seksie czytamy "boski" opis czystej toalety i detale na temat drożdżycy pochwy, którą kiedyś miała Maria. Bohaterka jest w siódmym niebie, że w końcu, pierwszy raz zrobi kupkę poza swoim domem. Ponadto bohater ma czterdziestkę na karku, więc zaraz zacznie pachnieć zniczem. Nie wiem, ile autorka ma lat, ale jak dla mnie tekst mocno obraźliwy. Maria również pewnego, nudnego dnia korpo-pracy stwierdza, że woli już kopać rowy, niż lizać rowy przełożonym w pracy. Jak dla mnie to całe podejście jest niesmaczne, nietaktowne i po prostu płytkie. 


JAN jest postacią złożoną i jak się później okazuje: ma zespół Aspergera. To wszystko miałoby sens, gdybyśmy ucięli tak 3/4 początku książki. Jego zachowanie w pracy, na początku relacji, jest zgoła inne od tego, jak zachowuje się on później. Odniosłam wrażenie, że Melissa wpadła na ten pomysł zbyt późno i nagle chciała "upchać" wszystkie jego niedoskonałości w kilku momentach. To, co mogę pochwalić to zainteresowanie bohatera (zegarmistrzostwo) i research autorki w tym temacie. Całość mogłaby być dobrze wykorzystana i zrobiona, gdyby nie zostało to podane niczym nudna i przydługa lista zakupowa. Zdecydowany przesyt treści nad formą i przekazem.

Ogólnie było źle, bardzo źle. Wszystko, co tutaj wypisałam to jakaś połowa notatek, jakie sporządziłam w trakcie lektury. Absurdalnych detali, wypowiedzi i wątków jest zdecydowanie więcej. Bohaterowie są niedopracowani, chaotyczni i pełni niedociągnięć. Ponadto książka nie posiada logicznej, dobrze opisanej linii czasowej. Autorka skacze między wątkami, wprowadza dziwne przeskoki czasowe, rozciąga wydarzenia nieproporcjonalnie do czasu, jaki mija w tle. Jest tutaj naprawdę niewiele plusów, a mnóstwo rzeczy, do których można się przyczepić. Być może są osoby, którym ta fikcja się podobała lub spodoba, ale nie rozumiem aż tylu ochów i achów ze strony wiernych fanek autorki. Osobiście jestem zdecydowanie na nie i nie polecam Wam tracić czasu.

2 komentarze:

  1. Ja swój czas straciłam. Do dzisiaj mi go szkoda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam burze odnośnie tej książki, ale po nią samą nie mam zamiaru sięgać, także dzięki za taka dokładną recenzję! Ostatnio czytałam inna książkę tej autorki i... no nie, pomysł spoko, ale z realizacją dużo gorzej.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2014 Iskierka czyta , Blogger