Skandal- Katarzyna Nowakowska

Skandal- Katarzyna Nowakowska

"Najwidoczniej instrukcja obsługi kobiety nie była wcale taka trudna."

"Skandal" jest książką autorki, którą na bank możecie kojarzyć na tym blogu, czyli pod pseudonimem K. N. Haner. Książki tej Pani towarzyszą mi od dawna, w sumie jeszcze przed tym, jak założyłam bloga. Zdecydowaną większość z nich kocham, jest nawet kilka takich, które bardzo polecam. "Skandal" miał być czymś nowym w jej dorobku literackim, więc niezwykle czekałam na tę książkę. Jak było?

JULIA od kilku lat życie pod butem swojego ojca i starszej siostry. Dla rodzinnej firmy musiała porzucić swoje marzenia i dostosować się do wymagań innych. Jej stanowisko w firmie... jest dziwne, aczkolwiek dziewczyna odgrywa tam sporą rolę. Pewnego dnia, w nagłej sytuacji przejmuje klienta po siostrze i musi się wykazać. Spotkanie nie idzie do końca po jej myśli, a na dodatek, dziewczyna będzie musiała spędzić 3 miesiące w towarzystwie tego irytującego anglika. JAMES podobnież jest arystokratą. Świadczą o tym jego maniery, pieniądze i... po prostu informacje od autorki. Tak naprawdę James mógłby być normalnym, zaradnym przedsiębiorcą, gdyż ta jego arystokratyczność ni jak się tutaj nie objawia. Charakter tego pana jest dość skomplikowany, ale w przeważającej części książki oceniałam go niestety jako gbura. To facet, który nieświadomie skłoni Julię do przemiany i wywróci jej życie do góry nogami.

No to ten... pierwsze negatywne fluidy już macie w powyższym akapicie. Dalej czytacie nieco na własną odpowiedzialność, gdyż mogę nawiązywać do konkretnych wydarzeń w książce. Julia i jej praca to rzecz, której totalnie nie zrozumiałam. O ile ojciec ma firmę dziwnie wielobranżową (salony samochodów, nieruchomości, inwestycje i mnóstwo innych) o tyle nie rozumiem, czemu z dnia na dzień, Julia stała się asystentką Jamesa. Asystentka to też mocne słowo. W Nowym Jorku dziewczyna spaceruje po parku, odpoczywa w hotelu i bierze udział w kilku spotkaniach, podczas gdy James ciężko pracuje nad swoją firmą. Warto wspomnieć, że przed wyjazdem dziewczyna przechodzi okres buntu: ma dość wiecznego podporządkowywania się rodzinie, chce pokazać swój charakter. W związku z tym staje się bardziej towarzyska... powiedziałabym towarzyska aż za bardzo, gdyż trąciło brakiem rozwagi i szacunku. Toteż relacja Julii z Jamesem wyglądała właśnie dla mnie tak, jak towarzystwo dla rozrywki. 

W Polsce Julia nie jest doceniana, ale za granicą zamienia się w pracownicę na medal. Szczególnie obrotna jest w hotelach: na ostatnią chwilę załatwi co się da i gdzie tylko się da. Jej zajęcia i umiejętności są momentami tak sprzeczne, że aż dziwią. W sumie niejednokrotnie sprzeczne są jej myśli, kiedy chce się zbuntować i być sobą, a w kolejnej sekundzie jednak jest zagubioną dziewczynką. Pierwsze miłosne chwile między głównymi bohaterami w książce są mega dziwne. Przyjemność miesza się z wyrzutami sumienia i płaczem. Cała ta scena była jak dla mnie na siłę. Wszystko to jak dla mnie nie kleiło się wcale, nie było totalnie czuć chemii między tymi postaciami. Kiedy Julia zaczyna torować swoją pozycję w Nowym Jorku, paradoksalnie uznaje, że  możliwość samodzielnego wyboru stroju czy jedzenia to... świetna nagroda za to, co przeszła do tej pory. Może się nie znam, ale z kreacją tej bohaterki zdecydowanie coś poszło nie tak.

Czytałam i cały czas czekałam. Czekałam, aż coś się zacznie, aż książka wzbudzi we mnie emocje, jakiekolwiek emocje. Niestety z ogromną przykrością muszę powiedzieć, że całość była dla mnie niezwykle nudna. Złapałam się na tym, że dawkowałam sobie po jednym rozdziale i robiłam przerwy. James jako mężczyzna w ogóle nie podziałał na moją kobiecą wyobraźnię, nie było w nim nic, co mogłoby mnie jakoś do niego przyciągnąć. Historia okazała się być sztywna, choć sam pomysł wydawał się mieć naprawdę duży potencjał. Fabuła rozwijała się niezwykle dłuuuuugo, punkt główny historii był wykonany na biegu, plusem było jedynie zakończenie. Tak naprawdę ostatni rozdział i epilog to jedyne momenty w książce, które mnie jakoś mocniej ruszyły i zaciekawiły. Po mozolnej przeprawie przez prawie 300 stron, to właśnie końcówka okazała się momentem pocieszenia, który jakoś próbował tę książkę podnieść z poziomem. Zdecydowanie się zawiodłam, mogłabym tutaj wymieniać naprawdę wiele przykładów, które są "na nie", ale też nie chcę spojlerować w cały świat. Mam sentyment do autorki, więc pewnie sięgnę po kolejną część i dam szansę tej historii. A może coś jednak się poprawi ;) 

"To piękne i smutne zarazem. Kochać kogoś tak bardzo, że nawet po jego śmierci 
nie jesteś w stanie ułożyć sobie życia z kimś innym."

Za egzemplarz dziękuję:

Wojownik Altaii- Robert Jordan

Wojownik Altaii- Robert Jordan

"- Dałem słowo - wskazałem.
- No to jesteś głupcem - żachnęła się.
- Jestem mężczyzną.
- Czasem mi się wydaje, że to jedno i to samo - odparła."

O Robercie Jordanie słyszałam dużo. Szczególnie interesowały mnie jego książki, gdyż po prostu lubię dobrą fantastykę. Tak się jednak stało, że jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z żadną jego książką. Jak tylko zobaczyłam tą zapowiedź, to wiedziałam, że chcę to mieć, chcę to przeczytać. Czy moje przeczucia były dobre?

WULFGAR pochodzi z barbarzyńskiego plemienia Altaii, gdzie jest wodzem jednej z gromad. Jego społeczność znana jest z wędrowniczego trybu życia, rabunków i handlu (oczywiście sprytnie zdobytymi przedmiotami, a nawet osobami). Wszystko wydaje się być w porządku do czasu, kiedy zgodnie z tradycją odwiedza okoliczne, główne miasto Lantę, by zawiadomić jej władców o pokojowych zamiarach. Napięcie czuć od samego początku, a przebieg wizyty upewnia wojownika w tym, że nadciąga wojna. Okazuje się, że osobą, która będzie mogła pomóc Wulfgarowi zdobyć przewagę, jest tajemniczy przybysz z innego świata. To wszystko będzie mogło się udać tylko wtedy, gdy mężczyzna nauczy się zadawać dobre pytania oraz połączy wszystkie podpowiedzi w całość. Jedno jest pewne: dobro zacznie walczyć ze złem, a zakończenie nie będzie takie proste, jak się wydaje.

Zakochałam się już od pierwszych stron. Magia i fantastyczność u Robeta Jordana czuć już po pierwszej stronie. Język, jakim się posługuje, po prostu ma "to coś", co kusi, przyciąga i hipnotyzuje. Od razu wiedziałam, że nie będzie to książka ala fantastyczna, ale po prostu bardzo dobra fantastyka. Autor wie jak zainteresować czytelnika i jak trzymać go w oczekiwaniu na to, co wydarzy się dalej. Uwielbiam książki, w których akcja szybko wkracza do historii, a nie jesteśmy zanudzani zbyt długim wprowadzeniem w świat stworzony na potrzeby książki. Lubię poznawać detale i "smaczki" na bieżąco, więc tutaj był to ogromny, ogromny plus.

Książka jest pełna wartkich akcji, bitew, tajemnic, zaskoczeń i magii. Jordan stworzył historię wielowątkową, która pięknie łączy się w całość tak, że zakończenie jest naprawdę dopracowane. Powiedziałabym, że cała książka pędzi: najpierw burzliwy początek, następnie tajemnicze rozwiązanie wątków, szokujące środek oraz równie zaskakujący koniec. Przez kilkaset stron czekamy na wielką wojnę, którą faktycznie dostajemy: Jordan świetnie radzi sobie z opisem bitew, potyczek, koncepcji walki. Główny bohater jest wojownikiem z krwi i kości, który naprawdę daje się lubić. Wulfgar to mężczyzna silny, honorowy i zdecydowanie... męski. Otaczają go kobiety, które służą dobrą radą (ach... co by on miał bez tych kobiet!), ale mężczyzna nie traci dla nich głowy, w pierwszej kolejności dba o swoje społeczeństwo. W książce znajdziecie dobrze rozbudowany wątek magiczno-religijny, który wprowadza dużo zamieszania do tej historii. Całość jest wykonana z pomysłem i rozwagą, więc jak najbardziej czuć tutaj tę fantastykę wyższego poziomu. Aż trudno uwierzyć, że książka została napisana w zaledwie 13 dni, a czekała aż 40 lat na swoje wydanie (nieporozumienie z wydawnictwami). Książka naprawdę, naprawdę podbiła moje serducho i utwierdziła mnie w przekonaniu, że po prostu MUSZĘ sięgnąć po serię "Koło Czasu". Polecam!

"- Powiadają, lordzie Wulfgarze, że mężczyźni myślą swym przyrodzeniem, 
a nie mózgiem. Nie jestem pewna, czy ty myślałeś w ogóle czymkolwiek."

Za egzemplarz dziękuję:
Papierowy łabędź- Leylah Attar

Papierowy łabędź- Leylah Attar

"Jeśli nie możesz przyjąć, nie dawaj."

Od samego początku ta książka była dla mnie tajemnicza. Lekka, stonowana okładka jednak zawiera elementy krwi. Opis intryguje i nie zdradza zbyt wiele. Byłam zaintrygowana przed lekturą, a przeczytanie kilku pierwszych stron zaintrygowało mnie jeszcze mocniej. Postaram się przedstawić tę książkę tak, aby Wam nic za wiele nie zdradzić!

SKY w dzieciństwie nie cierpiała na biedę, choć cierpiała z powodu straty matki. Tę lukę starała się zapewnić jej opiekunka, gdyż ojca wiecznie nie było. Jednak w pewnym momencie została z całym tym dorastaniem sama. Po kilkunastu latach stała się młodą kobietą, która kocha markowe ubrania i luksusy. Nie spodziewa się, że jej życie wywróci się do góry nogami, a ona nauczy się rozumieć świat na nowo.

Tak naprawdę przy lekturze tej książki wielka bomba spada na nas już od samego początku. Zostajemy wepchnięci w wartką akcję i ogrom, naprawdę ogrom intensywnych emocji. Razem z bohaterką walczymy o poznanie odpowiedzi na pytania: kto? dlaczego? kiedy? jak? Wszystko, o czym była przekonana do tej pory, zostaje zmiecione. Razem z nią przeżywamy szok i oświecenie. Styl pisarski pani Leylah jest tak intensywny, że momentami czułam się jakbym naprawdę była w ciele głównej bohaterki.  Historia jest zdecydowanie zaskakująca, oryginalna i nieprzewidywalna. To coś innego, coś jednocześnie znajomego, a zarazem miks gatunków. Znajdziecie tu nutkę romansu, mafii, thrilleru. To powieść, która rozgrywa się na wielu wątkach i płaszczyznach czasowych. Stopniowo poznajemy odpowiedzi na zadawane pytania, a z każdym kolejnym rozdziałem wciągamy się w tę historię coraz mocniej. W tej historii śledzimy losy głównych bohaterów oraz to, jak zmieniają się emocjonalnie. Czasem prosty gest ma ogromne znaczenie. Śmiałam się i wzruszałam jednocześnie. Całość była według mnie TAK DOBRA, że z pewnością załapie się do top 10 najlepszych książek tego roku. Coś cudownego, chętnie przeczytam coś więcej od tej autorki!

"Nadzieja czasem nie jest w stanie udźwignąć ciężaru rzeczywistości."

Za egzemplarz dziękuję:
Reaper's Property- Joanna Wylde

Reaper's Property- Joanna Wylde

"Wbij sobie to do głowy, jesteśmy bractwem. Żyjemy razem, umieramy razem, a to,
 co nasze, na zawsze pozostaje nasze. Kiedy jest dobrze, nam wszystkim jest dobrze, 
a kiedy źle się dzieje, wszyscy to odczuwamy."

Książki motocyklowe wciągam jak wodę. Paradoksem tego typu literatury jest to, że mam podstawy by się czepiać (sama jeżdżę, należę do pewnej grupy), a jednocześnie bywa czasami tak, że kocham nawet paradoksalne sprawy. Czasami jest to dla mnie ślepota wybiórcza (wtedy, kiedy mam ochotę przeczytać coś w danym klimacie i jakieś mega detale nie są dla mnie aż tak istotne). Wszystko zależy od nastroju i całości książki. Jak oceniam ten tytuł?

MARIE to kobieta, która już trochę w życiu przeszła. Całkiem niedawno rzuciła swojego męża, który stosował wobec niej przemoc fizyczną oraz psychiczną. Z braku środków oraz pracy, przeniosła się do małej, obskurnej przyczepy, w której mieszka jej brat. Początki nie są łatwe, ale wszystko idzie w dobrym kierunku. Wszystko jednak psuje się niczym domek z kart, kiedy jej brat okrada lokalny klub motocyklowy. Marie będzie jedyną osobą, która będzie w stanie mu pomóc. HORSE działa w klubie od lat, gdzie zajmuje dość dobre stanowisko. Nadzorując księgowość spostrzega, że ktoś ich systematycznie okrada. Oczywistym wyjściem w tej sprawie jest jego śmierć, jednak Horse ma na oku jego siostrę. Podejmuje ryzykowną decyzję i ugaduje się w tej sprawie ze swoim prezydentem. Nie spodziewa się, jaki tak naprawdę charakter kryje ta niepozorna kobietka. 

Początek książki nie wypadł jak dla mnie najlepiej. Irytowały mnie lekko przeskoki czasowe i niewielkie powtórzenia akcji. Wykonanie było na minus, choć przedstawienie klubu i jego zasad, było zdecydowanie plusem. Widzimy konsekwencję ich działań, brutalność, szczerość i ten motocyklowy flow. Na samym początku Marie zdecydowanie przoduje, jeśli chodzi o charakter i kreację postaci. Poznajemy nieco jej przeszłości, aktualne zajęcia, to jak radzi sobie z problemami. Horse na początku no cóż... jest typowym facetem pragnącym seksu. Z czasem całość się zmienia, a fabularnie książka staje się o wiele bardziej dopracowana i klarowna.


Kwestia klubu motocyklowego jest tutaj bardzo fajnie rozegrana. Mamy ciekawą strukturę klubu, podział obowiązków, konkretne zasady i powiązania pomiędzy poszczególnymi grupami. Można się domyśleć, że spotkacie też tutaj walki między klubami, więc na ogół klimacik super. Z czasem Marie staje się trochę bardziej nudną postacią (uwięziona na siłę, nieco zagubiona myszka). Pod koniec jednak dostaje jakiegoś oświecenia i nabiera kolorów, więc na ogół nie jest źle. Horse rozwija się na plus i ukazuje nam jakieś emocje. Widzimy jakąś zazdrość, przywiązanie i oznaki troski. To była moja pierwsza przygoda z tą autorką, więc jak dla mnie ma duży potencjał, choć nie obyło się bez małych potknięć. Kilka dialogów było średnich, a pewne zachowania Marie lekko irytowały. Mimo wszystko zdecydowanie wkręciłam się w ten świat, a całość zapowiada się na fajną serię motocyklową. Z racji, że kocham tę tematykę to jestem wprost pewna, że sięgnę po kolejne tomy!


"Dziewięćdziesiąt dziewięć procent mężczyzn ma się dobrze, przestrzegając
 czyichś zasad i robiąc, co im się każe. My jesteśmy jednym 
procentem i zbudowaliśmy własny świat."


Za egzemplarz dziękuję:


Wydech- Ted Chiang

Wydech- Ted Chiang

"Każdy z nas czasem popełnia błędy. Jesteśmy winni okrucieństwa i hipokryzji, 
a później z reguły o tym zapominamy."

"Wydech" przekonał mnie do siebie wszystkim. Piękna okładka, intrygujący opis, nuta tajemniczości. O autorze słyszałam już kilka razy, ale nie miałam do tej pory styczności z jego tekstami. Miałam ochotę przeczytać coś innego, choć trochę obawiałam się klimatu SiFi. Na ogół nie czytam nic z tej dziedziny, więc był to też dla mnie mały test. Książka wydana jest w pięknej, twardej oprawie, na białym papierze oraz z elegancką oprawą graficzną w środku. Całość zdecydowanie stanowi wartościową pozycję do biblioteczki.

Ta pozycja jest zbiorem dziewięciu opowiadań. Każde z nich jest na swój sposób inne, każde z nich porusza  bardzo ważne tematy. "Kupiec i wrota alchemika" pokazują nam możliwość przeniesienia się do przeszłości. Wizja, która początkowo może zachwycać, z czasem pokazuje nie tylko plusy, ale też konsekwencje. Bohaterowie mierzą się ze swoimi błędami i wyciągają wnioski. Nie każdy jednak umie z tej szansy skorzystać w sposób dobry. Niezaprzeczalnie świetnym opowiadaniem był też tytułowy "Wydech". Opowiadanie to analizuje sens istnienia bazując na historii naukowca, który bada swój własny mózg. Jego odkrycia są przełomowe i sprawiają, że główny bohater stara się nadać sens prostym rzeczom, które tworzą podstawę ludzkiej woli do życia. Opowiadaniem, które według mnie zasługuje również na wspomnienie, jest "Prawda faktów, prawda uczuć". Całość składa się z dwóch, pozornie niepowiązanych historii. Analizujemy przemyślenia dotyczące postrzegania prawdy na podstawie rodzinnych dramatów oraz historii pewnego plemienia. Myślę, że w dużym stopniu interpretacja tego opowiadania zależy od nas samych. Autor skłania nas do przemyśleń na temat tego, czy prawda jest stała i określona, czy raczej prawda zależy od punktu patrzenia. Opowiadaniem, które totalnie do mnie nie przemówiło było "Omfalos". Po pierwsze nie podobała mi się idea religijności w tej historii. Ponadto tematyka słojów drzew, analizy początku świata, była dla mnie lekko nużąca i szczerze mówiąc, nie bardzo odkrywcza. Jedynym plusem było zakończenie opowiadania skupiające się na racjach pomiędzy nauką, a religią. Jednak całość nie porwała mnie tak, jak reszta historii.

"Czy będziemy woleli zachować milczenie, by dłużej zachować zdolność
 myślenia, czy raczej rozmawiać do samego końca?"

Całość wywarła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Nie jestem znawcą, ani ekspertem tego gatunku, więc trudno jest mi porównać w sposób profesjonalny tę powieść do innych. Uważam, że Ted Chiang ma dobry styl pisarski. Jego historie nie są zbyt łatwe w odbiorze, tutaj zdecydowanie trzeba się skupić, stanąć kilka razy na pewne przemyślenia. "Wydech" nie jest książką fabularną, do przeczytania na raz. Uważam, że fajnie sobie te opowiadania dawkować, przemyśleć, przeanalizować. Książka z mojej perspektywy zawierała wiele ciekawych analiz dotyczących ludzkości, wszechświata, przyszłości, przeszłości, uczuć. Zdecydowana większość była dla mnie oryginalna i pomysłowa (choć tak jak mówię, nie mam dużego rozeznania). Uważam, że warto sięgać po książki, które nie tylko są, przemijają, ale skłaniają do przemyśleń i zapadają w pamięci na długo. To zdecydowanie taka pozycja!

"Podobnie jak w dorosłości nieraz uświadamiamy sobie wartość obyczajów, które
 w młodości uważaliśmy za absurdalne, Hassan zrozumiał, że ukrywanie
 informacji może mieć wartość równie wielką jak jej ujawnienie."

Za egzemplarz dziękuję:


Lilianna- Anna Szafrańska

Lilianna- Anna Szafrańska

"By zbudować nową przyszłość trzeba zamknąć rozdziały poprzedniego życia.
Jak potwory w szafie. Tylko trzeba pamiętać,by zaryglować drzwi!"

Oczywiście nie jest to moje pierwsze spotkanie z Anną Szafrańską. Jestem też pewna, że nie ostatnie. Nie będę oszukiwać, że kupiła mnie ta okładka, choć autorkę polubiłam w takim stopniu, że wzięłabym tę książkę nawet w ciemno. Zauważyłam, że Anna ma skłonność do poruszania ważnych tematów w swoich powieściach, ale tym razem mocno mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że początek książki zrzuci na mnie aż taką bombę. 

LILIANNA jest ofiarą przemocy domowej. Od kilku lat funkcjonuje w niezdrowym związku, bez poczucia bezpieczeństwa. Wszystko to znosi dla dziecka, jednak przychodzi dzień, w którym narzeczony pozwala sobie na zbyt wiele. Dziewczyna musi uciekać i szukać pomocy. MAT jest szanowanym tatuażystom o ostrym temperamencie. Trzyma dystans od obcych dla niego osób i bywa nerwowy. W środku to mężczyzna pełen uczuć, któremu po prostu trudno się otworzyć. Ich pierwsze spotkanie jest pełne uprzedzeń, wzajemnego oceniania się i emocji. 

Nie będę owijać w bawełnę i powiem, że Anna Szafrańska kolejny raz skradła moje serce. Historia Lilianny nie jest cukierkowa. Jest pełna bólu, krzywd, łez i tęsknoty za szczęściem. Dziewczyna naprawdę nie miała w życiu łatwo, ale starała się trzymać dla dobra swojego synka. Jej dramaty nie kończą się po opuszczeniu toksycznego związku, pewne problemy idą razem z nią, niczym ciężki życiowy bagaż. Ich relacja z Matem była świetnie poprowadzona. Pełna emocji, burz, nastrojów, zrozumienia, szczerej miłości. Tematyka, jaką poruszyła autorka tym razem też nie jest łatwa. Były momenty, gdzie łzy miałam pod oczami. Całość opisana jest niezwykle dokładnie, szczerze i mocno. Zdecydowanie daje do myślenia. Podobała mi się też rola przyjaciół, jaką odegrali w życiu Lilianny. To wszystko dawało nadzieję na to, że ludzie są w stanie nam pomóc w trudnych chwilach. Cała książka zawładnęła mną bez końca. Nie mogłam się oderwać. Śmiałam się, płakałam, i tak na zmianę. Zdecydowanie polecam!

"Byłam taka głupia. Myślałam, że sobie z tym poradziłam, że to już należało 
do przeszłości, ale nie. To było ze mną. We mnie. Te wspomnienia… 
one nadal siedziały mi w głowie."

Za egzemplarz dziękuję:

Imię Boga- Michał Dąbrowski

Imię Boga- Michał Dąbrowski

"Imię Boga" zwróciło swoją uwagę głównie okładką (jest świetna!). Ale pewność, że chcę to przeczytać nastąpiła po zapoznaniu się z opisem. W ostatnim czasie fantastyka ma się u mnie bardzo dobrze, po dłuższej przerwie jestem na fali i bardzo się z tego cieszę. Dodatkowo widzę, że polscy autorzy coraz lepiej radzą sobie na tym polu. Tak więc wzięłam, jaka byłam zaskoczona jej grubością!

Na pierwszym planie mamy dwóch medyków: ETHONA LHEIAMA, którzy pracują nad nielegalnymi badaniami. Ich działaniami steruje mistrz, który realizuje cele dla kogoś o dużych wpływach. Na pierwszy rzut oka to dość typowe postacie, ale z czasem nabierają kolorów i pokazują swoje charaktery. W końcu wydaje się, że Ethon jest bliski zrealizowania planu: wynalezienia lekarstwa na krwawnicę. Dzień, w którym na stół trafia ciało młodej kobiety to dzień, który dużo zmienia. Ta dwójka wkracza w sieć intryg, spisków, tajemnic związanych z Kolegium Kościoła. W krótkim czasie poznajemy kolejne postacie, które namieszają w fabule. 

Książka zdecydowanie zaskoczyła mnie swoją grubością. Minęło kilka dni, przez które z powodu lekkich obaw nie sięgnęłam po książkę. Ale w końcu zaczęłam czytać i okazało się, że to naprawdę dobrze "wchodzi". Pan Michał pisze w bardzo ciekawy, obrazowy sposób. Świat, w którym toczy się akcja jest stosunkowo podobny do naszego, więc jakoś łatwiej wchodzi nam się w te realia. Możemy skupić się na innych niuansach, niż wygląd środowiska. Choć książka jest małym grubaskiem, to nie znalazłam tutaj długich, przynudzających opisów. Wszystko to ma w sobie jakiś power, który napędza akcję i trzyma nas w nieustannej ciekawości. 

Olbrzymi plus za mapki! Uwielbiam, gdy autor dba o takie detale w książkach fantastycznych. Zdarzyło mi się kilka razy z nich skorzystać, więc zdecydowanie był to dobry krok. "Imię Boga" to nie jest fantastyka na poziomie elfów, wampirów czy innych stworzeń magicznych. To fantastyka w lepszym, poważniejszym wymiarze. Znajdziecie tutaj wspomniane już Kolegium Kościoła, gildię złodziei, Cesarza oraz szpiegów. To wszystko łączą tajemnicze badania i wątki polityczno-religijne. Michałowi udało się stworzyć naprawdę zawiłą, rozbudowaną historię. Miasta kryją wiele sekretów, postacie mają rozbudowane tło psychologiczne, a zakończenie zdecydowanie zaskakuje. Byłam naprawdę zafascynowana tym, jak dopracowany jest ten debiut. Wątki łączą się niezwykle pomysłowo, a ja nie znalazłam tutaj nic, co nie przypadłoby mi do gustu. Co prawda całość czytałam w sumie 4 dni (porządki świąteczne), to nie odczułam jakoś mocno tej ilości stron. Historia zdecydowanie godna polecenia. Mam naprawdę wielką nadzieję na to, że przeczytam coś jeszcze od tego autora!

Za egzemplarz dziękuję:


Ostatnia walka- Rachel E. Carter

Ostatnia walka- Rachel E. Carter

"Ostatnia walka" to czwarty, a jednocześnie ostatni tom serii Czarnego Maga. Historia Ryiah i Darrena podbiła moje serce od pierwszego tomu, więc moje oczekiwania względem zakończenia zdecydowanie były wysokie. Jak wypadło?

RYIAH zdecydowanie rozpoczęła najtrudniejszy etap swojego życia. Szczęście małżeńskie nie trwało dla niej nawet kilka minut. Już w chwili ślubu wiedziała, że będzie musiała zdradzić swojego ukochanego. Choć łączy ich niesamowita miłość, to czegoś takiego Darren zdecydowanie nie uszanuje. Dziewczyna po wielu latach walki o swoje miejsce, musi podjąć trudne decyzje, które wstrząsną całym jej światem. DARREN jest przekonany, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Nagła zmiana sytuacji jest dla niego szokiem i strzałem w serce. Na szali staje jego miłość oraz lojalność względem królestwa. A wybór wcale nie będzie łatwy...

Początek książki ma nieco wolniejsze tempo i wprowadza nas w zawiłości polityczne między bohaterami. Jednych może to nudzić, ale mnie, jako wielką fankę serii niezwykle to ciekawiło. Autorka w bardzo dokładny sposób stworzyła sieć spisków, bitew, zdrad oraz relacji poszczególnych postaci. Tak naprawdę nie ma tutaj pustych pionków, które nie wprowadzałyby jakiegoś znaczenia do książki. Dalej akcja rozpędza się i pędzi szalonym tempem. Miałam poważny dylemat, czy czytać, czy dawkować sobie lekturę. To był przykład TAK DOBREJ KSIĄŻKI, że chciało się czytać, ale nie chciało się jej skończyć. Druga połowa książki zawiera mnóstwo zwrotów akcji, które trzymają nas w nieustannej niepewności. Kibicujemy swoim ulubionym bohaterom, widzimy jak jednym się powodzi, a inni odnoszą poważne rany. Koniec książki dostarczył mi wiele emocji, od śmiechu po niemalże łzy. Naprawdę ciężko było mi zaakceptować fakt, że to już koniec. Niesamowicie bardzo polecam!

Za egzemplarz dziękuję:



Kandydatka- Rachel E. Carter

Kandydatka- Rachel E. Carter

"Nigdy nie myśl, że nie jesteś dostatecznie dobra."

Rachel E. Carter podbiła moje serducho historią Ryiah. Zarówno pierwszy, jak i drugi tom były na bardzo dobrym poziomie. Trochę czasu minęło, zanim wzięłam się za 3 część serii, więc obawiałam się, czy wszystko sobie przypomnę. Jeśli macie podobne obawy, to nie przejmujcie się. Autorka rozpoczyna w takim miejscu, z takimi wskazówkami, że wszystkie wspomnienia wracają do naszej głowy. Tym razem również pokochałam tę książkę już po pierwszych stronach.

RYIAH skończyła naukę i musi dorosnąć. Została maginią frakcji bojowej, więc teraz czeka ją praca i nowe obowiązki związane z miłością jej życia, Darrenem. Jej nowe życie rozpoczyna się pozornie spokojnie, ale dziewczyna niestety nie może za długo cieszyć się tą sytuacją. Związek zaczyna komplikować się, kiedy pojawia się temat turnieju. Książę jest przekonany o swoim zwycięstwie, za to Ryiah pragnie wygrać równie mocno. Niepokój nasila się również ze strony królestwa: zbliża się wojna, a to oznacza zmiany i problemy dla wszystkich. Okazuje się, że dziewczyna będzie musiała zmierzyć się nie tylko z nową pracą, ale też ze swoim mężczyznom, nową pozycją na dworze oraz oczekiwaniami, jakie ma wobec niej lud. To będzie zawiła i niezwykle ekscytująca droga!

"Coś we mnie pękło i modliłam się, by to nie było moje serce."

Nad tą książką mogłabym siedzieć i pisać ochy i achy. Naprawdę wszystko mi się tutaj podobało. Ryiah spotyka nowe przeszkody na swojej drodze i stara się z nimi zmagać najlepiej jak umie. W tym wszystkim nie jest idealna, co tylko mocniej przekonało mnie do jej postaci. Książę przechodzi pewną zmianę, również dorasta. Historia dwójki młodych, niedoświadczonych, beztroskich nastolatków zamienia się w historię początkujących dorosłych. Całość nabiera wyjątkowego uszlachetnienia i jeszcze mocniej podbija nasze serducha.

Uwielbiam przekaz, jaki zawarła w  tej książce autorka. Wszystko rozpoczyna się od dedykacji na początku książki. Dedykacji skierowanej do dziewczyn, małych i dużych. Dedykacji, która pokazuje, że każda z nas jest wyjątkowa. Ta historia to tylko potwierdza (aż rzuciłam Wam cytacikiem na górze, który jest według mnie mistrzowski). Rachel E. Carter... skradłaś moje serce!

"Dla nas nie istniało szczęśliwe zakończenie. Byliśmy niczym dwie chmury wywołujące burzę."
365 dni film - wrażenia

365 dni film - wrażenia

Jaki jest film 365 dni?

Dokładnie wczoraj pojawił się na Netflixie film 365 dni na podstawie książki o tym samym tytule, autorstwa Blanki Lipińskiej. Po przeczytaniu książki i moim bardzo negatywnym odbiorze (chętnych na opinię zapraszam TU) wiedziałam, że nie pójdę na ten film do kina. Tak więc z ciekawości, jaki to twór powstał na podstawie tak słabej książki, włączyłam film z chłopakiem. No cóż... chłopak odpadł po 30-stu minutach, więc musiałam go dokończyć sama :)

UWAGA: Post będzie zawierał omówienie filmu, więc ostrzeżenie dla tych, którzy nie chcą spojlerów. Ponadto całość to jedynie moje wrażenia. 

Na samym początku powitała mnie całkiem fajna scena. Rodzinka mafijna, jakiś tam biznesik, Massimo z boku spaceruje i czeka, aż będzie mógł iść do domu. W tym wszystkim piękna sceneria, woda w tle, fajny zameczek. To zaczęło kusić mnie tym, że film może być dobry! Aż chwilę później kierujemy się do sceny, która rozwaliła system w książce. Nieszczęsna stewardessa i fellatio. Tym razem scena ni jak nie zrobiła się lepsza, a powiedziałabym, że poleciało w drugą stronę. Michele wczuł się (czy może musiał to zrobić?) w rolę trochę za bardzo. Miny, jakie tam powstały były tak erotyczne, że aż śmieszne. Powiedziałabym, że podobną wyobraźnią kierują się nastoletnie celebrytki na Instagramie, kiedy robią sobie selfie. Przez pewien moment po jego mimice nie byłam pewna, czy ta pani robi mu  dobrze, czy jednak go mocno wkur*ia. Hitem dla mnie był moment, w którym aktor na finiszu liże niemalże sufit samolotu (co prawda górne szafki), ale aż parsknęłam. Dla niedowiarków uroczy screen. #HOT
Może by tak u mnie przed świętami posprzątał?


Jakieś kolejne 10 minut oglądało się z powrotem dobrze. Laura przylatuje na wakacje, ma urodziny, imprezuje, na chwilę wpada na Massimo. Wszystko leci tak, jak w książce. Mamy ładne wdzianka, szampany i palmy. Aż docieramy do sceny, kiedy główni bohaterowie pierwszy raz się tak naprawdę poznają. Znajdziecie tu w sumie ten sam paradoks, co w książce, tyle, że na ekranie wygląda to jeszcze jakoś bardziej idiotycznie. On jej tłumaczy, że jest jego Panią, ona chce uciekać (swoją drogą wolno biega w tych koturnach, ale i tak dzielnie podejmuje ze 3 próby, które nic ciekawego do filmu nie wnoszą). No i w zasadzie następuje jakże mistrzowska scena, kiedy Wielki Massimo oznajmia, że "nic nie zrobi bez jej zgody". No tak, ręka na cycu, noga między udami,  ona niby przerażona, a miota się z rozkoszy jak ryba na piachu.


Jeśli już mówimy o dotykaniu i seksie, to tak od połowy filmu całość zamienia się w mini porno w wersji kinowej. O ile początek mogłabym gdzieś tam zaakceptować, historia się toczy, łzy się leją ze śmiechu, o tyle druga połowa dobiła mnie totalnie. Pierwsze zbliżenie tych dwojga na ekranie trwa co najmniej kilka minut. W łóżku, na łodzi, w łazience, na leżąco, pod ścianą... sklejka niczym najlepsze urywki reklam Redtuba. Nie ukrywam, jest na co popatrzeć, gdyż Michele Morrone może pochwalić się całkiem fajnym ciałkiem, ale do rzeczy. 


Scena łazienkowa - że tak to ładnie nazwę, zapewniła Annie Siekluckiej opinię "aktorki jednej miny". To znaczy... nie tylko ta scena, ale tutaj najmocniej przewracałam oczami patrząc na to, co się wyprawia w tej (docelowo) namiętnej scenie. Widziałam gdzieś pogłoski na temat tego, że ta Pani nie miała dużego doświadczenia w tym temacie, że miała problem z tymi scenami. Tak więc tu jest potwierdzenie. Dla mnie wyglądało to jakby miotała się jak szatan, udając, że jest jej przyjemnie. Zdecydowanie zrobiono z tego scenę "łatkę". On ją przeważnie zakrywa, wie co robi, stanowi pocieszający kąsek dla kobiet. W sumie racja, że większość z nas odruchowo spojrzy na faceta, więc niektórzy mogli dać się nabrać na wątpliwy romantyzm tego momentu. 


"Zerżnę cię tak, że twój krzyk usłyszą w Warszawie"
Wisienek na torcie jest tutaj wiele, ale ten moment też "zasługuje" na szczególne wyróżnienie. Teksty w niektórych momentach filmu sprawiały, że żal było nie parsknąć. Co prawda jestem z Kielc, to do Warszawy mam jakieś 170 kilometrów, ale myślę, że mój śmiech na bank słyszeli chociaż w Radomiu. Mam wrażenie, że duża część dialogów została na maksa spłycona. Nie wiem, czy jest to zależne od dopasowania filmu pod "prostego odbiorcę" czy raczej uproszczenie aktorom języka angielskiego. A skoro o języku mowa...


Polscy aktorzy nie popisali się swoimi umiejętnościami w tym temacie. Nie będę tu robić z siebie wielkiego znawcy, czy eksperta w wypowiadaniu się po angielsku, no ale jak już kręcić film, to chyba wypadałoby się postarać. W niektórych momentach słowa są tak bełkotliwe, że zerkałam panicznie na polskie napisy zastanawiając się, czy to ja nie umiem tego języka na poziomie gimnazjalnym, czy to nawet nie brzmiało jak słowo, którego się domyślałam. Tego nie dało się słuchać. Na ogół zdarzy mi się oglądać już seriale czy filmy w oryginale, po angielsku. Przepaść w wypowiedzi jest ogromna. Ale angielski jak angielski. Byłam w szoku, kiedy Laura rozmawia ze swoim pierwszym chłopakiem (tu grał Mateusz Łasowski), a ja przestałam rozumieć po polsku. Niektóre wypowiedzi brzmiały niczym kluski w buzi, a ja musiałam wsłuchiwać się w wypowiedzi. Już chyba wolę jednak te proste zdania z inglisza (Anna, de first and łan lof of Massimo). Swoją drogą sceny z Olgą niezwykle mnie denerwowały. Alkoholizm, głupie żarty i imprezowanie na pokaz. Sama postać przyjaciółki poległa w moich oczach, kiedy najlepszą reakcją na Laurę pod lotniskiem było radosne "ja jebe". 


Detale w filmie nie były aż tak nachalne jak w książce, co w zasadzie było na plus. Co prawda Massimo zwraca Laurze uwagę, że na pięć dni wakacji spakowała dużo par butów, ale następnego dnia Laura na zakupy idzie w swoich starych koturnach (drugi raz na nogach to wiecie, #skandal). O ile "zagraniczne" zakupy odbyły się bez jakiś metek, o tyle na zakupach w Polsce bardzo mocno podkreślono sklep Moliera2. Kreacje w filmie dobrane są dość fajnie, więc miło się to oglądało. Jedynie śmieszył mnie trochę paradoks "szykowania się". Laura zjawia się wystrojona i dopieszczona na kolacji pod domem Massimo, ale na szykownym balu nie ma nawet żadnej fryzury (patrz fotka wyżej). W sumie rozpuszczone i potargane włosy ma przez większość filmu: jak ją porywają, jak leży w łóżku, jak wrzeszczy na mafioza. Nie oczekiwałabym od razu jakiś wyszukanych koków, ale no wiecie, bal  raczej rządzi się jakimiś prawami :D 


To nie tak, że całkiem "jadę" po tym filmie. Raczej mocno neguję fabułę filmu (co ma sens, skoro fabuła książki jest według mnie tragiczna) oraz paradoksy poszczególnych scen. Z pewnością największym ratunkiem tego filmu jest Michele. Dobrze wpasował się do roli, choć z tymi minami mogli mu już darować. Podoba mi się techniczne wykonanie filmu: perspektywy, zabawa światłem, cudowne scenerie w tle. Uważam, że film jako film jest bardzo dobry. Tyle, że film jako cały twór (jako historia) to jednak pożal się Boże. 


W ogólnym ujęciu, po obejrzeniu całości, bardzo się cieszę, że nie wybrałam się do kina. Najnormalniej w świecie, szkoda byłoby mi pieniędzy. Teraz już jestem pewna, że wyszłabym stamtąd rozczarowana. W filmie zobaczycie scenę, jak Laura jest świadkiem zabójstwa dokonanego przez Massimo. Z bólem serca muszę Wam powiedzieć, że nawet na chwilę nie pokazali, na jaką kostkę zmienił Massimo ten pechowy chodnik. No i Laura tak jakby mniej piła, gdyż albo brakło im na planie Moeta, albo czasu na wciśnięcie tego pod wszystkie te sceny seksu. 


W zasadzie to film jest w większości jak książka, czyli bardzo słaby. Z jedyną różnicą, że Massimo dostaje nowe teksty w stylu seks z Sycylii aż po Warszawę, a sama Lipińska pojawia się w filmie niczym Stan Lee w produkcjach Marvela. Tyle, że prawie robi dużą różnicę, a ta mała scenka to jak dla mnie na siłę głaskanie samego siebie po głowie. Znajdziecie tutaj dużo przymierzania sukienek, imprezowania i seksu. ACH NO TAK! Gdzieś tam jeszcze ten niby główny wątek w tle, czyli mafia. A mafii tu było tyle, co kot napłakał. Mam wrażenie, że ta historia dla kogoś, kto nie czytał książki jest pusta. Sam film nie prezentuje sobą nic (mój chłop był zniesmaczony i zanudzony, choć w sumie na gołe cyce też mógł popatrzeć). Według mnie ekranizacja to takie porno dla czytelniczek książki, nie tyle ucieleśnienie ich marzeń, co samorealizowanie marzeń autorki. Nie da się ukryć, że Lipińska osiągnęła sukces. Jakiś... sukces, bo ja takie wytwory nie do końca kupuję ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2014 Iskierka czyta , Blogger