"Uniosłam brwi.
-Wszyscy dali ci swoje prezenty?
-Tylko jemu można zaufać, że nie będzie podglądał- wyjaśniła Mor.
Spojrzałam na Azriela.
-Tak, nawet on - potwierdziła Amrena.
Pieśniarz cieni skrzywił się, a na jego twarzy odmalowało się poczucie winy.
-Mistrz szpiegów, pamiętasz?"
Jak ktoś mnie kojarzy, to zapewne wie, że ja kocham Sarę J. Maas, a już szczególnie serię Dworów. Może nie tak obsesyjnie, ale nadal bardzo mocno. Mam do niej wielki sentyment, a Rhysand to chyba mój ulubiony książkowy charakter. Początkowo byłam bardzo zawiedziona, kiedy autorka powiedziała, że będą tylko 3 tomy tej serii. Później stwierdziłam, że może okej, uniknie w ten sposób pisania na siłę, przeciągania, zanudzania przy 20, czy 30 tomach. Kiedy zobaczyłam zapowiedź tej nowelki, oszalałam. Cieszyłam się jak Reksio szynką i nie mogłam się doczekać. Tak jakoś wtedy wyszło, że książkę kupiłam, ale nie mogłam jej zacząć czytać od razu. I nagle zaczęło się... fala krytyki na ten tytuł za to, że autorka zanudza, leci na kasę i ogólnie wydała coś słabego. To sprawiło, że nie chciałam się zrazić i całość przez pewien czas leżała na mojej półce. Ale wzięłam się, choć już po świętach, to przeczytałam i w sumie sama nie wiem, co powinnam o niej myśleć.